Pojedynek z przeszłości: Zwycięska premiera Górnika w Gdańsku

W 1954 roku Górnik Zabrze powrócił do drugiej ligi. Po reorganizacji rozgrywek piłkarze wygrali eliminacje wstępne i grupowe i mogli przystąpić do "ataku" na pierwszą ligę. Jednym z rywali była gdańska Lechia - wówczas nosząca nazwę "Budowlani", która już wcześniej zasmakowała rywalizacji z najlepszymi zespołami w kraju.
Przed startem było preludium
Już w pierwszej ligowej kolejce sezonu 1954 górniczy team miał zmierzyć się w Gdańsku z Lechią. Spotkanie zaplanowano na czternastego marca, ale nasz zespół udał się w daleką podróż na wybrzeże kilka dni wcześniej. A powodem były rozgrywki o Puchar Polski w których Górnik w jednej szesnastej miał zmierzyć się właśnie z Lechią. Zabrzanie awansowali do dalszych gier, pomimo...porażki! Jak do tego doszło? Mecz miał zacięty przebieg a jedynego gola już w dogrywce zdobyli miejscowi, jednak zostali zdyskwalifikowani, bowiem wystawili do gry nieuprawnionego piłkarza, dlatego PZPN przyznał walkower Górnikowi. To wydarzenie przed ligowym spotkaniem, które miało być rozegrane za kilka dni zdecydowanie podniosło jego temperaturę. Gracze Lechii chcieli pokazać, że to jednak oni są lepsi, a Górnicy ostatecznie "podstemplować" swój awans w Pucharze Polski. To zwiastowało nie lada emocje!
Strata nie załamała
Trener Gerard Wodarz wyciągnął wnioski z pucharowego pojedynku w którym zabrzanie zaprezentowali się co najwyżej przeciętnie, ale do boju posłał identyczną "jedenastkę". Szkoleniowiec Górnika jednak rozpracował przeciwników i uczulił swoich podopiecznych, jak powinni zagrać z tym rywalem. Po rozpoczęciu pojedynku od razu do głosu doszli "trójkolorowi". Jednak już w szóstej minucie zdarzyło się nieszczęście. W zamieszaniu pod bramką Józefa Kaczmarczyka, obrońca Henryk Zimerman (wuj słynnego pianisty - Krystiana), tak niefortunnie interweniował, że trafił do własnej bramki... Ale ta przypadkowa utrata gola nie załamał piłkarza i jego kolegów, bowiem od razu natarli na bramkę gospodarzy. Kilkukrotnie szczęście było blisko, ale dobry dzień miał bramkarz Lechii - Potrykus, który powoli stawał się bohaterem tego meczu. Jednak w czterdziestej czwartej minucie nie miał szans, aby zapobiec utracie gola. Ginter Gawlik po rajdzie, minął dwóch rywali, podał piłkę do Manfreda Fojcika, który sprytnym strzałem głową skierował ją do siatki. Minutę później zawodnicy mogli schodzić do szatni na przerwę.
Za ciosem
Po zmianie stron sytuacja nie uległa zmianie, to nadal piłkarze z Zabrza prowadzili grę, utrzymując tempo z pierwszej odsłony. Pierwszoplanowa postacią był Manfred Fojcik, który świetnie kierował grą i od którego rozpoczynały się wszystkie ataki Górnika. Natomiast w defensywie brylował Antoni Franosz, który nie pozwalał na zbyt wiele napastnikom gospodarzy. W odróżnieniu od spotkania pucharowego piłkarze nie bawili się w zawiłe kombinacje, tylko wyprowadzali szybkie, pomysłowe kontry i jak najczęściej starali się oddawać strzały na bramkę Lechii. Sprawozdawcy podkreślali, że Górnik grał o klasę lepiej niż kilka dni wcześniej, był zespołem zdecydowanie dojrzalszym i dominującym technicznie. Jednak mecz zbliżał się ku końcowi a zwycięski gol nie padał. Olbrzymią zasługę miał wspomniany już goalkeaper gospodarzy, raz po raz oklaskiwany przez miejscowych kibiców za wspaniały refleks i wręcz akrobatyczne interwencje. Ale na dwie minuty przed końcowym gwizdkiem, najlepszy tego dnia gracz Górnika, Manfred Fojcik strzałem nie do obrony w końcu pokonał Potrykusa. Wynik 2:1 nie zmienił się już do końca tej rywalizacji.
Górnik: Kaczmarczyk - Zimerman, Franosz, Dominik - Klenczar, Olejnik - Szalecki, Gawlik, Fojcik, Jankowski, Wiśniewski.
Autor: Marek Dziechciarz
Foto; Górnik przed jednym z meczów sparingowych w 1954 roku / Źródło: "Górnik Zabrze - Dzieje Legendy"; Wydawnictwo GiA.